Trochę dla ucha i ducha...

...czyli słów kilka o koncercie Tau w RudeBoy Bielsko - Biała


Pamiętam ten dzień, kiedy dostałam od mojego Narzeczonego link do jednego z utworów Tau. Była radość, że on sięga po takie piosenki, ale sama też wsłuchałam się w album. Później do zestawienia dołączył Poison i Bęsiu, a od niedawna również przedstawiciele zagraniczni christian rap. O ile rap to nie mój gatunek, to w katolickim wydaniu już tak. 


Kiedy zostały ogłoszone miasta, w których Tau zagra w ramach Remedium Tour 2015 postanowiliśmy razem z Narzeczonym wybrać się na koncert do Katowic, jednakże z powodu różnych zawirowań zdecydowaliśmy się na Bielsko - Białą. Ja, jak to ja przekonana była, że koncert odbywa się 30 listopada, więc siedziałam cicho. Aż tu nagle 15 listopada telefon mojego D. przypomniał, że dzisiaj odbywa się wydarzenie, do którego dołączył. Szybka mobilizacja i już byliśmy w drodze do klubu. Nie obyło się bez drobnych przygód, ale wszystko skończyło się dobrze.

Pominę grę supportów, ale nie z powodu, że nie podobały mi się ich wykonania, ale dlatego, że nie mnie oceniać ich wykonania. Zacznę od razu od występu Tau, bo o tym koncercie mogę mówić, mówić, mówić... ale obiecuję będzie krótko. Nawet nie  pamiętam o której Tau wszedł na scenę, ale to nieważne, nie siedziałam z zegarkiem oczekując występu. Płytę Remedium, znam niemal na pamięć, przesłuchiwana po nieskończoną ilość razy, więc usłyszenie tych tekstów na żywo i zaśpiewanie ich razem z wykonawcą było czymś czego chciałam. 

Od pierwszych minut koncertu Tau załapał kontakt z niewielką publicznością, robiąc wielkie show. Nie mogło także zabraknąć kilku słów o jego nawróceniu, ale przecież to wszystko zawarte jest także w tekstach jego utworów. Nigdy wcześniej, nie licząc Wspólnego Mianownika nie byłam na koncercie rapowych, bo jak wspomniałam to nie do końca był mój gatunek. Znałam koncerty rockowe, ich obyczaje, ale na takim rapowym trudno było mi się odnaleźć, a jednak muzyka mnie poniosła. Bo ulubiona muzyka, już tak ma, że poniesie nie ważne czy czujemy się dobrze w towarzystwie, w którym jesteśmy czy nie. Nie przeszkadzały mi przemoczone nogi i chłód, który panował w lokalu. Byłam tylko ja i muzyka i jeszcze Ktoś, Ktoś bez kogo na pewno nie słuchałabym w tym dniu, czyli Bóg.

Koncert Tau to była równocześnie uczta dla ucha, bo słuchanie ulubionych utworów na żywo to nie lada gratka. Niektóre piosenki dopiero w wykonaniu live nabrały dla mnie mocy. Śpiewałam te partie, które śpiewać można było, a teksty rapowane szeptem wraz z Tau. Z drugiej jednak to uczta dla ducha, bo słuchając takich tekstów nie można przejść obok nich bez przemiany w serduchu. Oprócz muzyki było też miejsce na krótką modlitwę, co raczej nie spotykane na tego typu wydarzeniach.

Podsumowując ten spontaniczny koncert to było to idealne zwieńczenie niedzieli, a także rozpoczęcie tygodnia. Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego spędzenia niedzielnego wieczoru, niż taki. Było miło i radośnie, a ja wiem, że na pewno nie był to ostatni taki koncert.

Komentarze

  1. Haha, no nieźle, z dnia na dzień dowiedziałaś się o koncercie... w samą porę, bo gdybyś go przegapiła, to dopiero byś sobie zarzucała brak obecności. TAU coś mi przemykał obok ucha, ale jak to z polskimi zespołami, trochę się je ignoruje.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Przeczytałeś moją recenzję/post? Podziel się swoją opinią. Za każde pozostawione tutaj słowo z całego serducha dziękuję! :)

Popularne posty