Walentynkowa historia


Opowiem Wam dzisiaj historię. Prawdziwą historię, z życia wziętą. Od wydarzeń tu opisanych mija dzisiaj dokładnie dwa lata. Rzecz działa się w Walentynki. Swojemu ówczesnemu chłopakowi, a dziś już mężowi, powiedziałam, że nie musimy tego dnia jakoś szczególnie obchodzić, nie muszę dostać nie wiadomo jakiego prezentu, że dla mnie miła będzie jego obecność.


Mieliśmy ten dzień spędzić, nie samotnie, ale w gronie znajomych. Wspólnie z bratem mojego męża i jego narzeczoną planowaliśmy pojechać na jakąś wycieczkę. Rano nasi mężczyźni pojechali do pracy. Brat mojego męża wręczył po powrocie swojej ukochanej róże. Ja nie dostałam nic. Nie byłoby w tym problemu, gdyby mój mąż nie zachowywał się wobec mnie oschle. Zrobiło mi się przykro i na wycieczkę jechałam z wisielczym humorem. Nie odzywał się do mnie prowadząc samochód. Nie wiedziałam co się dzieje. Dojechaliśmy na miejsce, choć jasno określonego celu nie mieliśmy. Mój mąż wciąż nie okazywał jakiegokolwiek zainteresowania. Wyobraźcie sobie jak się czułam.

Cała sytuacja zaczęła mi kolokwialnie mówiąc „śmierdzieć”, kiedy z bratem mojego męża zostałam wysłana do sklepu. Czułam, że oni wiedzą coś, czego ja nie wiem, że coś jest mocno nie w porządku, że coś się stało. Kiedy wyszliśmy ze sklepu, w zasięgu wzroku nie miałam swojego męża. Coś mi tam świtało w głowie, co może się zdarzyć, ale życie mnie nauczyło, że nie ma powodu cieszyć się z czegokolwiek zawczasu. Mój D. siedział na ławeczce, której początkowo nie zauważyłam początkowo. Zostałam wysłana w tym kierunku. Z bijącym sercem szłam, nie wiedząc co mnie czeka. Kiedy już dotarłam na miejsce usłyszałam krótkie: „Przepraszam, że dzisiaj byłem taki oschły, tutaj mam dla Ciebie różę z okazji walentynek.”, przyjęłam różyczkę, a mój D. złapał mnie za rękę i zaprowadził do pomostu. Zaczął coś mówić, że długo myślał nad naszym związkiem, w tym momencie w oczach stanęły mi łzy. Jego ton, to co mówił, nie wskazywało na nic miłego. On też się denerwował, głos mu drżał, w końcu po naprawdę długim monologu wydobył z siebie: „Wyjdziesz za mnie?”. Osłupiałam, nie pamiętam co odpowiedziałam, pamiętam, że mój D. nie był pewien czy się zgodziłam. Możecie się domyślić, że w momencie poprawił mi się humor. Bardzo tego chciałam, choć nasz związek nie był usłany różami, bardziej kolcami. Dzień niby banalny na oświadczyny, ale wyobraźcie sobie róże w bagażniku, w wazonie ze specjalnej fiolki, podróżującej kilkadziesiąt kilometrów, ten pierścionek spoczywający w kieszeni kurtki mojego D.


Nie chciałam żadnego prezentu walentynkowego, a spotkała mnie niespodzianka, w dodatku wielka! Mój D. sprawił, że nie celebrujemy tego dnia, bo Walentynki, tylko cieszymy się z tego, że w tym dniu nasz związek wkroczył na inny pułap. Mamy to do siebie, że lubimy świętować nasze małe sukcesy, nasze rocznice. Na tegoroczny dzień 14 lutego planowaliśmy zrobić sobie kolacje z daniem jakie zaserwowałam mojemu lubego z okazji bycia razem pół roku (to było tak dawno!), jednak z racji, iż owe danie mogłoby mi nie zasmakować zrezygnowaliśmy z pomysłu. Kupiliśmy sobie za to, cudowną pościel. Prezent praktyczny, z którego skorzystamy oboje. Poświętujemy sobie skromnie, bo to dla nas ważny dzień. A Wy jak spędzacie Walentynki? Omijacie szerokim łukiem czy świętujecie?


Komentarze

Popularne posty