J.R.R. Tolkien - Władca Pierścieni
Wiele mówi się o tym, że do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć, ale także o tym, że gusta się zmieniają. Nigdy tych dwóch stwierdzeń nie negowałam, ale w przypadku „Władcy Pierścieni” sprawdzają się idealnie. Po tę książkę chciałam sięgnąć od bardzo dawna, jak dobrze sięgam pamięcią to dzieło Tolkiena zafascynowało mnie pod koniec gimnazjum, ale bardziej w liceum już chciałam po nie sięgnąć, zarówno w wersji literackiej jak i filmowej. „Coś” jednak stawało mi zawsze na drodze, nie pomogła nawet bliska koleżanka zafascynowana i uwielbiająca trylogię Tolkiena. Dojrzałam do tego, żeby po „Władcę Pierścieni” w końcu sięgnąć, nie zachęcana przez nikogo, choć drobne przyśpieszenie zawdzięczam pojawieniu się na ekranach kin „Hobbita”.
„ – Rozpacz? Szaleństwo? – odezwał się Gandalf – Nie, to nie rozpacz, bo rozpaczać mogą tylko ci, którzy przewidują koniec i nie mają co do niego żadnych wątpliwości. Ale my nie wiemy jaki będzie koniec.”
/J.R.R. Tolkien „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia” str.304/
Frodo Baggins, młody hobbit staje się właścicielem
Pierścienia, który jak się okazało po różnych próbach przeprowadzonych przez
Gandalfa tym Jedynym. Froda wraz ze swoim wiernym sługą – Samem oraz dwoma
swoimi krewniakami Pippinem i Merry’m musi opuścić swoje ukochane Shire i wyruszyć
w świat. W Bree spotykają Obieżyświata, który prowadzi kompanię do Rivendell,
gdzie zapada decyzja, że Pierścień musi zostać zniszczony tam, gdzie został
stworzony, a mianowicie w Górze Przeznaczenia znajdującej się w Mordorze. Z
Rivendell też wyrusza Drużyna Pierścienia, w której są: dwaj przedstawiciele
rodu ludzkiego – Boromir z Gondoru i Aragorn (Obieżyświat) – potomek Isidulra,
przedstawiciel leśnych elfów z Mrocznej Puszczy – Legolas, kransolud spod
Samotnej Góry – Gimli, czarodziej – Gandalf Szary oraz czterej hobbitów: Frodo,
Sam, Merry i Pippin.
Rozpoczynając trylogię Tolkiena powiedziałam sobie, że jest
to dla mnie „tabula rasa”, książka, którą muszę sama odkryć, nie kierując się
zachwytami czy negatywnymi ocenami innych osób. Starałam się również wyprzeć z
głowy filmy, które widziałam przed rokiem i w pewnym sensie mi się to udało. Historię
Powiernika Pierścienia i Drużyny poznawałam od nowa, jedyne co pozostało mi z
ekranizacji to wygląd większości postaci, nie potrafiłam wdrożyć własnej wizji
Froda, Pippina czy Aragorna, choć z tym ostatnim, chyba głównie z powodu mojej
sympatii do Obieżyświata, czasem się udawało. Niektóre wydarzenia pamiętałam,
ale nie miało to dla mnie większego znaczenia, bowiem „Władca Pierścieni”
zapewnił mi sporą dawkę emocji, a każda poświęcona minuta na tę trylogię nie
była ani trochę zmarnowana. Momentami książka mi się dłużyła, ale zaraz za
moment pojawiał się wątek tak bardzo interesujący, że zupełnie zapominałam o
tym, że wcześniej chciałam ją zamknąć. Kiedy rozpoczęłam już trzeci tom „Powrót
króla” byłam tak zafascynowana lekturą, że byłam w stanie pochłonąć ją
w jeden wieczór, jednak zmęczenie dawało nad mną górę. Nie spodziewałam się, że
ta książka Tolkiena wywrze na mnie tak pozytywne wrażenie, z mojej strony
dobrym podejściem było nie patrzenie na moje odczucia wobec filmów i innych
osób, gdyż w ten sposób „Władca Pierścieni” zachwycił mnie do tego stopnia, że z pewnością
do tej powieści jeszcze będę wracała. Nawet grubość książki mnie nie przerażała,
wręcz przeciwnie gdyby „Władca Pierścieni” był krótszy
byłabym głęboko rozczarowana. W szczególny sposób mają sympatię zdobyli Aragorn
i Galadriela. Do Aragorna miałam słabość od momentu obejrzenia filmu, a
czytając książkę nie potrafiłam się swojego uczucia wyzbyć. Jeśli chodzi zaś o
Galadrielę, bardzo mnie ta elfka zaintrygowała, jej dobroć, ale także
tajemniczość.
Podczas czytania „Władcy Pierścieni” zapominałam o
troskach dniach i całkowicie wchodziłam w świat Śródziemia, stając się kolejnym
uczestnikiem wyprawy. A że książkę czytałam głównie późną noc tuż przed snem,
to również całkiem przyjemnie mi się spało. Choć powieść już skończyłam
zapoznaję się z dodatkami zawartymi w księdze, czyli wyjaśnieniem różnych
zapisów, czy też opowieściami różnych nacji żyjących w Śródziemiu. Powtórzę to
po raz kolejny jestem oczarowana „Władcą Pierścieni” i kiedyś wrócę
do tej powieści. Cieszę się też, że dopiero teraz przeczytałam trylogię
Tolkiena, gdyż wcześniej mogłaby mnie ta książka nie porwać, a dziś jest
zupełnie odwrotnie.
Książka przeczytana w ramach wyzwania własnego:
Być może popełniam błąd (a na pewno narażę się wielu osobom), ale... nigdy nie intrygowała mnie ta historia...
OdpowiedzUsuńKażdy ma swój gust ;) i ja to doskonalę rozumiem, ja sama kiedyś uważałam tę historię za nudną, ale było to już naprawdę dawno dawno temu
UsuńKsiążek nie czytałam, ale filmy znam niemal na pamięć i szczerze powiedziawszy, nie żałuję, e nie zabrałam się za książki. Tolkien nigdy mnie do siebie nie ciągnął, aczkolwiek jak zobaczyłam pierwszą część filmu to się zakochałam :) Może kiedyś przeczytam, jednak sama nie będę szukała powieści.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba zacząć od filmu, ja też nie żałuję, że zabrałam się za najpierw za filmy, a potem za książki. Pewnie i tak długo nie przeczytałabym "Władcy...", gdybym nie znalazła tego wydania na półce w bibliotece ;)
Usuń