Kiedy wszechświat cały wali się…


Ostatni miesiąc pokazał mi swoje okropności z każdej strony. Grafik, który wyciskał ze mnie ósme poty, formalności ślubne, które tylko się piętrzyły i w końcu śmierć, która zaskoczyła nas wszystkich. Tak przedstawia się mój lipiec 2016.

Plan na lipiec był naprawdę obiecujący, ale życie piszę nam taki scenariusz, który potrafi zjeżyć włosy na głowie. Z entuzjazmem zabrałam się za czytanie „Miasta gniewu”, ale okoliczności, które zaszły na jakiś czas odepchnęły mnie od tej książki. Chciałam Wam pokazać post z serii Obiektywnie, miała się ukazać recenzja kolorowanki, która bardzo przypadła mi do gustu, ale wszystkie wydarzenia sprawiły, że straciłam chęć, także na czytanie. Trzy czynniki: szok po śmierci, zmęczenie, które naprawdę dało mi w kość i mnóstwo spraw, które nagromadziły się z powodu tego pierwszego. Wróciłam już jednak do „żywych” i zamierzam mocno wziąć się za bloga, myślę, że z pomocą przyjdzie mi książka, która wczoraj do mnie przywędrowała od Wydawnictwa Czarna Owca – „Morze pomysłów na bezmiar szczęścia” ­– o której Wam na pewno niebawem opowiem.

Moje ślubne przygotowania nabierają już tempa, bowiem do dnia zero pozostały 2 miesiące, które przelecą jak z bicza strzelił. Mam nadzieję, że nie odbije się to na blogu. Będę starała się zaplanować nieco wpisy, aby pojawiały się nawet wtedy, kiedy ja fizycznie nie będę miała czasu. Chcę tego dla Was. Ten miesiąc nauczył mnie właśnie tego, warto mieć coś zaplanowane na wypadek takich spraw, bo nie lubię, kiedy mój blog przez miesiąc jest bez nowego postu. 

Mam nadzieję, że mnie zrozumieliście. Nie chcę opisywać niczego konkretniej, ale lipiec to był bardzo zły miesiąc i cieszę się, że dobiega już końca. Jutro, bądź we wtorek uraczę Was moim lipcowym stosem, który mnie bardzo cieszy - taki mały pozytywny aspekt tego miesiąca.

*tekst w tytule pochodzi z utworu Goliat Tau

Komentarze

Popularne posty